piątek, 18 września 2015

Skuteczne odchudzanie to nie utrata kilogramów cz. 3

Pułapka związana z insuliną

Insulina jest silnym hormonem anabolicznym, gdyż jej głównym zadaniem w organizmie jest metabolizm węglowodanów, choć także tłuszczów i białek. Jednak jest też jedną z największych pułapek współczesnej cywilizacji (i nie tylko współczesnej).
W normalnych warunkach większa podaż węglowodanów powoduje silny wyrzut insuliny. Hormonu produkowanego przez trzustkę. Ten fakt doprowadził do pewnych nadużyć w sporcie, zwłaszcza tym wyczynowym. Skoro insulina jest tak silnym hormonem anabolicznym, to im bardziej zmusimy organizm do jej produkowania, tym większe będą mięśnie sportowca, a co za tym idzie siła, którą jest zdolny wygenerować.
Trzeba tu jeszcze dodać, że im cukier jest mniej złożony w swej budowie, tym również reakcja insulinowa jest większa. Tak więc wydawano się, że najlepiej sprawdzi się tu glukoza. Do dziś wielu sportowców wierzy w magiczne działanie tego dwucukru i przyjmuje spore dawki glukozy.
Ci bardziej zdesperowani lub raczej mniej rozsądni poszli nawet tak daleko, że wstrzykują sobie insulinę bezpośrednio. Rzecz jasna takie praktyki bez nadzoru lekarza są delikatnie rzecz ujmując bardzo niezdrowe.
Jednak nie będziemy się tu wgłębiać w brudy i absurdy sportów wyczynowych. Z punktu widzenia poruszanej tematyki ważniejsze jest coś innego. Im więcej węglowodanów spożywamy, tym z czasem reakcja organizmu na nie spada. Powstaje zjawisko określane mianem insulinoodporności. Organizm produkuje coraz mniej insuliny mimo tego, że dostarczamy mu dużo węglowodanów lub raczej właśnie dlatego.
Często spożywanie czystej glukozy jest działaniem na szkodę swojego zdrowia, które możemy porównać do przyjmowania narkotyków czy nadużywania alkoholu.

Skutki diety wysokowęglowodanowej

Prze ostatnie pół wieku promowano dietę wysokowęglowodanową, a tłuszcze zwierzęce były piętnowane, jako sprawcy wszelkich chorób. Zwłaszcza związanych z układem krążenia. W tę bzdurę wierzy do dziś wielu lekarzy. Także sporo osób ciągle jeszcze uważa, że spożycie tłuszczu oznacza zwiększanie tkanki tłuszczowej. Tak samo jak ilość cholesterolu w pożywieniu ma się nijak do poziomu cholesterolu we krwi, tak samo spożycie tłuszczu nie przekłada się na obrastanie tłuszczem. Przynajmniej tego zwierzęcego.
Plaga otyłości jest związana głównie z nadmiarem węglowodanów w pożywieniu. Zaś miażdżyca to przede wszystkim wynik zbyt dużej podaży olejów roślinnych i kwasów omega 6. Wróćmy jednak do insuliny. Węglowodany mają to do siebie, że są przyswajane dość szybko. Stąd panujący w sporcie mit o tym, że to najlepsze źródło energii dla człowieka. Skoro zaś są przyswajane bardzo szybko, to też bardzo szybko zwiększają nasz apetyt. W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, że zjadamy ich więcej niż potrzebuje nasz organizm, zwłaszcza mięśnie.
Pisałem już kiedyś, że cukier uzależnia. Zjadamy coraz więcej i więcej. Insulina wykorzystuje ile się da, a co zostaje trzeba „upchać” w tkance tłuszczowej. Wreszcie dochodzi do momentu, w których trzustka coraz słabiej reaguje na posiłki węglowodanowe, aż może całkiem przestać na nie reagować. Wtedy mamy do czynienia z cukrzycą. Brakuje hormonu, który do tej pory zajmował się metabolizmem cukrów i pozostają one we krwi.
Paradoksalnie pośród czynników powodujących cukrzycę często wymienia sięotyłość, ale nie wspomina nic o nadmiarze węglowodanów w diecie. Nie leży to w interesie producentów żywności!
Nie wchodząc w dywagacje na temat rodzajów cukrzycy, możemy stwierdzić, że kiedyś była to choroba dotykająca niewielkiej liczby osób i obciążonych nią genetycznie. Tylko ludzi objadający się wielkimi ilościami słodyczy mogli ją u siebie wywołać bez obciążenia dziedzicznego. Dziś cukrzyca jest problemem społecznym, a jeszcze więcej ludzi jest nią zagrożona. Decyduje o tym nie tylko wysoka podaż węglowodanów, ale również brak równowagi w postaci odpowiednich ilości białka i tłuszczu.
Musimy jeszcze pamiętać o innych minusach diety, w której dominują węglowodany. Każdy gram węglowodanów powoduje przyswojenie przez organizm około 2,7 grama wody. Dlatego też często to co bierzemy za tłuszcz może także być nagromadzoną w ustroju wodą. Węglowodany częściowo utrudniają przyswajanie witamin i minerałów. Szybciej i więcej ich też wówczas tracimy.

Inaczej zdefiniowane choroby cywilizacyjne

Spójrzmy jeszcze na życie ludzi pierwotnych. Oni wprawdzie jedli owoce, ale zwykle była to przekąska w drodze na polowanie. Nigdy owoce nie stanowiły podstawy ich żywienia. Przeważało mięso. Dlatego też insulina ani nie skakała pod chmury, ani nie występowało zjawisko insulinoodporności.
Cukrzyca i nadwaga to choroby cywilizacyjne. Jednak pojęcie choroby cywilizacyjnej też często nie jest właściwie rozumiane. Zwykle gdy myślimy o cywilizacji mamy na przed oczyma nasze czasy. Wysokie wieżowce, czy też samochody i samoloty oraz wszelkie inne osiągnięcia współczesnej nauki i technologii. Tymczasem zapominamy o terminie cywilizacje starożytne. Wielu Czytelników pewnie zdziwi fakt, że coraz więcej badań pokazuje, że tam gdzie rozwój cywilizacji i duże nagromadzenie ludzi dyktowały zmianę modelu żywienia, tam pojawiały się znane nam choroby cywilizacyjne. Otyłość, miażdżyca i cukrzyca. Taki wynik dały przeprowadzone niedawno badania kilkudziesięciu mumii egipskich. Czynnik decydujący to przewaga zbóż i owoców, a spadek spożycia mięsa. Dodać należy też głód, który dotykał najniższe klasy społeczne, ale to już nieco inny problem.
Musimy przyjąć, że skuteczne odchudzanie polega w pierwszym rzędzie na ograniczeniu spożycia węglowodanów i olejów roślinnych, a nie na liczeniu czy ograniczaniu kalorii i głodzeniu się. Typowy scenariusz polegający na głodówkach przeplatanych powrotem do dawnych nawyków spożywania dużych ilości cukrów prostych i złożonych, to najprostsza droga do dużej nadwagi i do cukrzycy. W kolejnym artykule przyjrzymy się kortyzolowi.

piątek, 14 sierpnia 2015

Skuteczne odchudzanie to nie utrata kilogramów cz. 2

Wady i zalety kuchni PRLu

Pozostańmy więc przy wspomnianym okresie. Ludzie nie bali się spożywać tłuszczów i białek zwierzęcych. Mięso, nabiał i jajka były powszechnie uważane za podstawę żywienia. Nie dotarły do nas jeszcze spreparowane nowinki z USA, a choć różnie bywało z zaopatrzeniem sklepów, gdy już kupiło się mięso czy wędliny, było wiadomo, że jest to mięso i wędliny (też robione z mięsa!).
Nie dotarła do nas jeszcze kuchnia włoska i choć zjadano dość dużo węglowodanów, to były one przyjmowane najczęściej w formie ziemniaków i chleba. Wiele współczesnych badań wskazuje na poważne niebezpieczeństwa związane ze spożywaniem pszenicy. Jest ona jednym z największych alergenów, zwłaszcza dla ludzi, którzy mają w swoich żyłach domieszkę krwi Celtyckiej. Skoro zaś swego czasu Celtowie rozbijali się po całej Europie, któż jej nie ma? Duże spożycie pszenicy zwiększa także ryzyko zachorowalności na schizofrenię.
Jednak wszystkie te zagrożenia bledną wobec składu współczesnego chleba. Mamy w tym wypadku do czynienia z taką ilością podejrzanych substancji, że listę chorób i problemów hormonalnych można by ciągnąć niemal w nieskończoność.
Jednak z racji, że węglowodany były właśnie w tej postaci, a nie kilogramach makaronu czy kaszy i były równoważone mięsem, do otyłości w większości wypadków dochodziło dość późno. Sosy robiono na maśle, olej pojawiała się marginalnie, nikt chleba nie smarował margaryną i wreszcie nie dodawano do niczego soi. Zwykle widząc osobę otyłą łatwo było zgadnąć, że przede wszystkim nadużywa ona słodyczy. Gdyby proporcje były jeszcze nieco bardziej przesunięte na rzecz tłuszczu i białka zwierzęcego do spowolnienia metabolizmu dochodziłoby jeszcze później.

Tyjemy bo jemy za dużo? – łatwa wymówka

Dziś wszystko wygląda całkiem inaczej. Sam miałem okazję zauważyć, że gdy część mojej rodziny i znajomych przeniosła się do Niemiec i zaczęła korzystać z dobrodziejstw pełnych sklepów, nagle większość z nich gwałtownie utyła. Współcześni eksperci tłumaczą to prosto. Jest więcej towaru na półkach sklepowych, ludzie więcej jedzą, więc tyją. Mści się dobrobyt. Nie dajcie się zwieść takim tłumaczeniom. Tu nie chodzi o to ile, ale przede wszystkim co się je. Tego typu tłumaczenia stanowią parawan dla faktu, że rodzaj polecanej przez dietetyków żywności i jej jakość jest fatalna. Przyczyną otyłości, jak i wielu współczesnych chorób jest „zdrowa żywność”.

Przykład z życia

Na początku lat dziewięćdziesiątych miałem okazję uczestniczyć w pewnym międzynarodowym spotkaniu. Zetknęły się tam trzy grupy młodych ludzi z różnych krajów. Z Niemiec, Czech i Polski. Od razu było widać różnicę. Najbardziej otyli byli Niemcy, a najbardziej szczupli Czesi. Wiecie kto jadł najwięcej? Te najchudsze dziewczyny z Czech! Kto jadł najmniej? Niemcy. Wtedy jeszcze w Czechach nie było przetworzonej żywności i mód dietetycznych, a do Polski dopiero wchodziły. Podaję ten przykład, by uzmysłowić Wam, że proste wyliczenia ilości spożywanych kalorii są nieadekwatne, a plaga otyłości nie wynika wprost z dobrobytu, ale z oszukiwania przez producentów na składzie towarów oraz rozpowszechnionych błędnych teorii dietetycznych.

Hormony płciowe a poziom tkanki tłuszczowej

Gdybyśmy chcieli dokładnie zbadać wpływ hormonów na nasz metabolizm i ewentualne zagrożenia zdrowotne, należałoby przeanalizować przynajmniej 12 najważniejszych hormonów, dodać sporo o niektórych enzymach i jeszcze wykazać wzajemny wpływ tych substancji na siebie. To już musiałby się przerodzić w poważną pracę naukową, a nie tekst publicystyczny skierowany do wszystkich Czytelników. Dlatego też zajmiemy się najważniejszymi sprawami i spróbujemy ująć dietę jako proces regulacji gospodarki hormonalnej.
Z całego tego wywodu powinno już jasno wynikać, że nie grozi nam otyłość, gdy hormony płciowe są bardzo aktywne. Innymi słowy wysokie libido łączy się zazwyczaj ze szczupłą sylwetką. Być może dlatego właśnie szczupły partner czy partnerka wydają nam się bardziej atrakcyjni. Co jednak znaczy szczupły? Zbytniski poziom tkanki tłuszczowej również nie jest korzystny. Kobieta, której BF spada poniżej 10% nie już ani atrakcyjna ani zdrowa, a zwykle również jej libido przestaje istnieć. Możemy przyjąć, że dla kobiety wartość optymalna mieści się gdzieś pomiędzy 15-24% BF, a dla mężczyzny 7-14% BF. Podany rozrzut jest dopuszczalny i wynika z wielu czynników o charakterze indywidualnym. By dojść do dolnej granicy tego przedziału trzeba cieszyć się idealnym zdrowiem, co dla większości z nas musi pozostać w sferze marzeń. Pomijam tu sztuczne i niebezpieczne środki jak choćby diuretyki.
U mężczyzny otyłość w dużym uproszczeniu oznacza niski poziom testosteronu. W tkance tłuszczowej wytwarzana jest aromataza, która konwertuje do estradiolu jednego z estrogenów. Dominacja estrogenów nad testosteronem u mężczyzny prowadzi do szeregu problemów. Więcej estrogenów to kolejny bodziec do tycia, więcej tkanki tłuszczowej to jeszcze więcej estrogenu i koło się zamyka. Prosty zabieg jedzenia mniej nic tu nie da.
Natomiast u kobiety nadmiar estrogenów również będzie prowadził do otyłości. Gdy zostanie zaburzona równowaga z progesteronem, szybko dochodzi do odkładania się tłuszczu na biodrach, udach i pośladkach, a częściowo i na ramionach. Kobieta wprawdzie ma mniej testosteronu niż mężczyzna, powinno go być mniej więcej 10% w stosunku do wartości u zdrowego mężczyzny, ale nadmierny spadek ilości tego hormonu jeszcze bardziej pogłębia otyłość.
W obu opisanych przypadkach dochodzi do spadku energii życiowej i libido. Z czasem może pojawić się również wiele innych schorzeń. Trzeba też pamiętać, że zwykle w naturze wszystko jest nieco bardziej skomplikowane. Prosta obserwacja kobiet przyjmujących tabletki antykoncepcyjne pokazuje nam, że jest tak jak zostało opisane. Dochodzi do nadwyżki estrogenów w organizmie, co nierzadkoprowadzi do nadwagi. Paradoksalnie też spada ochota na seks.
Z racji, że zaledwie dotknęliśmy problemu musimy zająć się jeszcze kilkoma innymi ważnymi związkami w naszym organizmie. Dwa kolejne hormony szczególnie odpowiedzialne za otyłość to insulina i kortyzol.

czwartek, 23 lipca 2015

Skuteczne odchudzanie to nie utrata kilogramów cz. 1

Nim wszyscy zaczęli mówić i pisać o diecie

Termin skuteczne odchudzanie stał się w ostatnich latach synonimem bardzo różnych praktyk. Nieraz dziwnych i niezdrowych. Dziki pęd do utraty kilogramów, bez oglądania się na konsekwencje i bez zastanawiania się nad tym co tak naprawdę się traci w czasie szybkiego odchudzania już dawno przestał być zjawiskiem pozytywnym. Klasycznym przykładem jest tu wskaźnik BMI i absurdalne tabele pokazujące ile kto przy danym wzroście powinien ważyć. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego tego typu wyliczenia, które nawet dla osoby nie mającej żadnej wiedzy z dziedziny biologii czy anatomii na pierwszy rzut oka powinny wydać się pozbawione sensu, znajdują tak pozytywny oddźwięk.
Podobnie rzecz ma się z dietą. Pierwotnie termin ten oznaczał racjonalne i przemyślane układanie jadłospisu. Był w świecie medycznym formą ograniczenia skutków niektórych chorób i zależał od wskazań lekarskich. Potem wprowadzono go w sporcie. Tu również chodziło o racjonalizację żywienia w celu uzyskania jak najlepszych wyników w swojej dyscyplinie.
Wraz z upowszechnieniem się modelu żywienia opartego na dużych ilościach węglowodanów oraz tłuszczów roślinnych, co było wynikiem przekłamań w świecie naukowym oraz przemysłowego lobbingu, otyłość z problemu marginalnego stała się plagą społeczną. Wówczas nastała moda na odchudzanie i dieta przestała być rozumiana właściwie.
Na początku osoby, które odmawiały zjadania niektórych pokarmów lub brały sobie małe porcje na talerzyk w czasie przyjęć towarzyskich czy rodzinnych, pytano z pewną ironią: „Jesteś na diecie?”. Początkowo był to więc temat raczej traktowany humorystycznie. Z czasem zaczęto do niego podchodzić śmiertelnie poważnie. Dziś mamy obozy i poglądy, a debaty na temat rodzajów diet i tego co jest zdrowe a co nie, przypominają kłótnie polityków lub spory religijne. Gdy dyskusja dotyczy diet tłuszczowych lub wegetarianizmu emocje sięgają zenitu. Znika nieraz kultura osobista i zdrowy rozsądek. Można zacząć się obawiać, że w ruch pójdzie broń sieczna i palna i na nowo zapłoną stosy.

Czym odchudzanie nie jest lub być nie powinno

Wraz z upowszechnieniem się internetu, upowszechniły się też coraz mniej racjonalne modele żywienia. Teraz tzw. diet mamy chyba tysiące. Im bardzie coś jest dziwne i niezdrowe, tym znajduje większą liczbę zwolenników. Odchudzaniestało się tym tematem, jak wspomniana polityka i religia, na którym znają się wszyscy i każdy wie najlepiej co jest właściwe. Każdy będzie bronił swego zdania do upadłego i całkowicie ignorował argumenty strony przeciwnej.
Niektórzy ludzie próbując zachować zdrowy rozsądek uważają, że po prostu, by stracić na wadze, należy jeść mniej. Znane jest zawołanie kabaretu Otto – „dieta cud -żryj połowę”. W tym całym zamęcie i nawale sprzecznych opinii taka postawa wydaje się całkiem rozsądna. Niestety to tylko pozór. Błąd wynika z podstawowego założenia, że odchudzanie polega na utracie wagi. Tu wracamy do nieszczęsnego BMI. Więc od razu stwierdzam, że skuteczne odchudzanie bynajmniej nie ma na celu utraty wagi. Gdyby było inaczej, to należałoby popierać anorektyczki, a przecież większość rozsądnych ludzi, niezależnie od swoich przekonań dietetycznych, musi przyznać, że anoreksja jest patologią.
Również błędną koncepcją jest traktowanie człowieka jak maszynę energetyczną. Mniej kalorii przyjąć, więcej spalić i będzie się chudło. W rzeczywistości organizm tak nie działa i już nieraz wykazywałem, że liczenie kalorii jest ślepą uliczką. Nie uwzględnia realnego zapotrzebowania na budulec do regeneracji ani przemian enzymatycznych czy hormonalnych. Czym więc powinno naprawdę być skuteczne odchudzanie?

Definicja skutecznego odchudzania

No dobrze. Już wyjaśniam czym jest odchudzanie? To rozumiane jako zdrowe i skuteczne. Jest to proces racjonalnego doboru pokarmów, ilości i częstotliwości ich przyjmowania zgodnie z indywidualnymi potrzebami w celu regulacji metabolizmu i gospodarki hormonalnej.
Konsternacja? Gdzie to wymarzone tracenie kilogramów? Przecież nie po to większość z Was czyta ten artykuł. Chcemy mieć mniej tu i tam w obwodach i wyglądać lepiej. Cóż to jednak jest szczupła sylwetka i z czego wynika? Może jeszcze inaczej. Co powoduje tycie? Nadmiar kalorii? Zbyt dużo jedzenia? Nie! Oczywiście umiar jest ważny. Jednak podstawową przyczyną rozchwiania gospodarki hormonalnej jest zaburzenie metabolizmu i rozchwianie gospodarki hormonalnej. Gdy te sprawy zostaną wyregulowane, otyłość z czasem sama zniknie.

Jedli i nie tyli

Kiedyś dla 90% społeczeństwa wszystko było dość proste. Nastolatki pochłaniały tony jedzenia i rosły, ale nie tyły. Wysoka aktywność hormonalna pozwalała wykorzystać ten nadmiar na rozwój kośćca, mięśni oraz drugorzędnych cech płciowych. Młodzi ludzie spędzali dużo czasu uprawiając sport, chodząc na spacery itp. Potem wraz z wiekiem podaż żywności podyktowana była najczęściej obciążeniem wysiłkiem fizycznym. Kiedy pojawiała się otyłość? Zwykle dopiero w późnym okresie życia, gdy aktywność hormonalna gwałtownie spadała. U kobiet po menopauzie, a u mężczyzn gdy zmniejszała się ilość wolnego testosteronu.
Sytuacja nie była idealna. Gdyby była, okres wysokiej sprawności fizycznej i dobrą wydolność metaboliczną można by było przesunąć jeszcze przynajmniej o jakieś 10-20 lat. Muszę jeszcze dodać, że cały czas mam na myśli okres drugiej polowy dwudziestego wieku w naszym kraju – mniej więcej do końca lat osiemdziesiątych. W poszczególnych epokach historycznych różnie to wyglądało i było uzależnione od stanu społecznego i zamożności. W tym miejscu nie ma sensu zapuszczać się tak skomplikowane analizy dla poszczególnych epok. To odniesienie nam wystarczy. Przyjrzyjmy się mu jeszcze przez chwilę.

środa, 8 lipca 2015

Systemy energetyczne – bieganie na odchudzanie

Cztery filary skutecznego i zdrowego odchudzania

Osoby pragnące się odchudzać czy poprawić wygląd swojej sylwetki obok diety interesują się także ćwiczeniami. Co i jak robić, by skutecznie tracić zbędne kilogramy? Musimy już na wstępie wyjaśnić sobie kilka spraw. Jeśli pragniemy zadbać o figurę i zdrowie, to nie można tego robić tylko i wyłącznie o jeden filar. Tych filarów musi być przynajmniej dwa, a czasem trzy lub nawet cztery.
Pierwszym z nich jest dieta. Bez dobrze dobranej diety nie będzie postępów. Tu rzecz najistotniejsza. Dieta nie ma być głodówką. Musi nam dostarczyć wszystkich potrzebnych do życia składników. Musi też być tak skomponowana, aby dawała nam energię do życia, pracy i wreszcie do ćwiczeń. Nie może ograniczać naszego życia seksualnego. Sporo pisałem o tym wcześniej, dlatego odsyłam do poprzednich moich tekstów.
Drugi filar to ćwiczenia. Większość ludzi, włączając w to dietetyków i trenerów fitness, ma zupełnie wypaczoną strategię w tym względzie. Rozumie się to tak. Dieta ma być niemal głodowa, a ćwiczenia służą dobiciu organizmu i spaleniu wszelkich możliwych kalorii. Z tej koncepcji narodziły się durne przeliczniki na to ile to dana czynność pozwala spalać nam kalorii. To już nawet nie jest pseudonauka. To jest głupota w stadium dzikiego galopu.
Powtarzam: dieta ma dostarczyć energii do ćwiczeń, a nie ją odbierać. Wszelkie wyliczenia kalorii są chybione. Organizm to nie piec grzewczy. Tyle energii wrzucasz, tyle wychodzi. Bzdura. Makroskładniki są potrzebne nie tylko po to, by je po prostu spalać. W organizmie zachodzi szereg przemian metabolicznych, enzymatycznych i hormonalnych. Ich wydajność zależy od cech indywidualnych. Wszystkie niedobory mszczą się na dłuższą metę. Im częściej jakąś czynność wykonujesz tym mniej spalasz przy tym energii. Trzeba być kompletnym ignorantem, by próbować podawać przeliczniki ile kalorii spalamy podczas wchodzenia na schody, czy biegania.
Ćwiczenia nie mogą też rozgrzeszać nas z błędów dietetycznych. Dziś ciężko ćwiczyłem to mogę zjeść pączka i jeszcze trzy ciastka. To błędne koło.
Czym więc mają być ćwiczenia i jaką rolę pełnią w procesie odchudzania? Mają zaktywizować nasz organizm. Zarówno pod kątem lipolizy, czyli spalania tkanki tłuszczowej, jak i gospodarki hormonalnej oraz krążenia. Mają poprawić funkcjonowanie mięśni i zdrowie kośćca oraz stawów. Dlatego też będziemy tu mówić o systemach energetycznych. Nie od spalania energii, lecz raczej od energetyzowania czyli rozpędzania procesów fizjologicznych.
Trzeci filar to szeroko rozumiana rehabilitacja. To nie to samo co system ćwiczeń kondycyjnych czy też siłowych lub innych w ramach dowolnego sportu. Rehabilitacja jest potrzebna zawsze tam, gdzie dochodzi do patologii postawy. Możecie mi wierzyć, że dochodzi do niej częściej niż się powszechnie sądzi. Dziś 90% społeczeństwa ma problemy ze kręgosłupem i stawami. Niektóre są utajone i wyjdą za parę lat, inne już dokuczają. Tym należy się zająć. Skontaktować z dobrym ortopedą czy rehabilitantem. Nie ma co się łudzić, że właśnie my należymy do tych 10% zdrowych. Brak rehabilitacji grozi poważnymi problemami i pogłębianiem wad przy wykonywaniu ćwiczeń. Brak ruchu też niczego nie rozwiąże, a wręcz przeciwnie.
Wreszcie mamy czwarty filar. Osoby ze znaczną nadwagą mogą potrzebować dodatkowego preparatu na odchudzanie. Nie mam na myśli specyfików typu meridia czy też efedryna lub podobne. Tego typu substancje mogą zrujnować nam zdrowie. Chodzi raczej o zdrowe i sprawdzone tabletki odchudzające lub kremy zwiększające termogenzę w wybranych partiach ciała.

Wybór rodzaju ruchu

W tym artykule mam zamiar skupić się tylko na drugim filarze i wyjaśnić w jaki sposób buduje się systemy energetyczne dla własnych potrzeb. Tu podobnie, jak przy układaniu diety popełnia się karygodne błędy.
Pierwszym czynnikiem, który musimy uwzględnić jest forma ruchu. Mamy do wyboru w zasadzie cztery: chodzenie, bieganie, pływanie i ćwiczenia na urządzeniach stacjonarnych. Wybór powinien być podyktowany stanem zdrowia, ale także porą roku. Nie specjalnie polecam bieganie w zimie przy dużym mrozie i oblodzeniu. Łatwo się wywrócić i coś złamać. Nie każdy lubi pływać, tak jak nie każdy lubi biegać. Natomiast odnośnie urządzeń stacjonarnych musimy pamiętać, że nie wszystkie są zdrowe. Możemy spokojnie korzystać z rowerków stacjonarnych czy orbitreków, ale należy stanowczo unikać bieżni mechanicznych. Nasz aparat ruchowy jest zaprojektowany do przemieszczania się po nieruchomym podłożu, a nie walki z przesuwającą się pod nami powierzchnią. Taki ruch daje całkiem innym rozkład sił działających na stawy, co szybko może doprowadzić do ich uszkodzenia. To nic, że dziś podoba Ci się bieganie na takiej bieżni. Za 10 lat stawy przypomną o tym, a Ty nawet nie skojarzysz przyczyny ze skutkiem. Nie warto. Nie słuchajcie ludzi zalecających Wam bieganie czy chodzenie na ruchomych bieżniach. Może i chcą Waszego dobra, ale zdecydowanie nie należą do osób kompetentnych.
Na wybór spory wpływ ma stan naszego serca. Im większa otyłość, tym większe ryzyko zawału. Pewne ograniczenia nakładają także wady serca, choć rozsądnie dawkowany i umiejętnie zwiększany wysiłek fizyczny może wzmocnić serce i oddalić ryzyko zawału. Zły dobór ćwiczeń, może sprawę tylko pogorszyć.
Gdy dla kogoś trudne jest przejście spacerem 200 metrów bez zadyszki, to nie można zmuszać go do ćwiczeń systemem Tabaty, czy do sprintów, bo po prostu zabijemy człowieka. W takim wypadku należałoby wszystko oprzeć o zwykły spacer. Niezbyt długi, który dopiero z czasem można wydłużać. U osób z bardzo niską kondycją i niewytrenowanych wysiłek nie może być maksymalnie obciążający, nawet w odniesieniu do ich obecnych możliwości. Dopiero przy dość dużym poziomie wytrenowania można bezpiecznie zmuszać organizm do ciężkiej pracy.
Nie chcę nikomu robić antyreklamy, ale większość sesji fitness, jakie miałem okazję oglądać niczemu nie służy. Wymachy, stepowanie i wiele innych podobnych ćwiczeń najczęściej ma charakter a-anatomiczny, czyli niezdrowy i niebezpieczny dla stawów. Nie twierdzę, że tak jest w każdym wypadku, ale godzinne wymachiwanie kończynami przy muzyce to tylko kolejna bezużyteczna medialna anomalia. Bezużyteczny wytwór mody.

czwartek, 11 czerwca 2015

Spacer po hipermarkecie

Na przegranej pozycji

Sporo już napisałem tekstów o odchudzaniu, o zdrowym komponowaniu diety, o niebezpieczeństwach związanych z popularnymi dietami odchudzającymi czy modnymi dziś teoriami żywieniowymi. Nie łudzę się. Wiem, że jestem na przegranej pozycji. Tak naprawdę niewiele osób skorzysta z tych informacji. Większość nadal będzie wolała wybrać dietę kapuścianą, kopenhaską czy jakąś inną. Niewielu jest takich, którzy zadają sobie trud stworzenia własnej skutecznej diety odchudzającej. Zdrowej diety.
To część naszej ogólnej kultury, jeśli można to tak nazwać. Media dzień pod dniu oduczają nas nie tylko krytycznego myślenia, ale też kreatywności. Wybijają nam z głowy niemal dosłownie podejmowanie jakiegokolwiek wysiłku. Zwróćcie uwagę na hasła reklamowe: „Teraz już nie musisz się wysilać”, „Po co się męczyć…”, „Masz dość ciągłego…”. Te zdania pojawiają się niemal w każdej reklamie. Niezależnie od tego czego ta reklama dotyczy. Celuje się w naszą bezwładność. Obiecuje raj bez wysiłku.
Jeśli więc pojawia się ktoś, kto promuje krytyczne myślenie, racjonalne dobieranie pokarmów zamiast gotowych minimalistycznych planów, czy może liczyć na zrozumienie? Już dawno wyrosłem z takiego przekonania. Piszę do nielicznych, którzy jeszcze nie ulegli tej magii życia bez wysiłku. Myślę, że mimo wszystko warto.
Mam też doświadczenie rozmów ze znajomymi, gdy przypadkiem rozmowa zejdzie na sprawy zdrowia, czyli głównie żywienia albo ćwiczeń, korekty wad postawy – słuchają mnie z uwagą. Zadają pytania. Chcą wiedzieć. Niestety zwykle nikt z nich nic później w swoim życiu nie zmienia. Nikt nie zaczyna lepiej się odżywiać, nikt nie zaczyna ćwiczyć. No może prawie nikt.

Dlaczego odchudzanie wydaje nam się takie trudne?

Właściwie chciałem ten artykuł zacząć od pytania „Dlaczego wydaje nam się, żeodchudzanie jest takie trudne?” Myślę, że po tym co napisałem powyżej odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama. Propozycje medialne, te z telewizji, reklam, artykulików o cudownych dietach, na dłuższą metę nic nie dają. Często więcej niepotrzebnej tkanki tłuszczowej i bonus w postaci chorób cywilizacyjnych. Ja przedstawiam skuteczny sposób na odchudzanie, ale wymaga on wysiłku. Wysiłek zaś jest niemodny. Nie jest trendy – jak to się teraz określa.

Nowe zjawisko socjologiczne – hipermarkety

Bynajmniej nie piszę tego, by wylewać tu swoje żale. Nie czuję się pokrzywdzony. Wiem ile dobrego w moje życie wprowadziło właściwe żywienie. Wiem, że pomogło tym nielicznym, którzy jednak zdecydowali się iść tą drogą. To mi wystarczy. Chcę Wam tylko uświadomić, jak się rzeczy mają.
Zresztą jest jeszcze jedna sprawa. Ta, którą pragnę dziś poruszyć. Niby banalna, ale mająca niebagatelny wpływ na nasze żywienie, próby odchudzania i zdrowie. To hipermarkety i supermarkety. Zajmują w naszym życie niemało miejsca. Wiele rodzin, co dla mnie jest kompletnie niezrozumiałe, wybiera się do nich na niedzielne spacery. Już nie do kościoła, nie do krewnych i przyjaciół, nie do parku, ale do hipermarketu. Specyficzne to zjawisko socjologiczne.
Nawet jeśli nie hołdujemy temu dziwnemu zwyczajowi, to i tak większość z nas odwiedza hipermarkety. Dostajemy do skrzynek pocztowych masę gazetek z promocjami i co tu dużo ukrywać wielu wydaje na te promocje sporo pieniędzy. Bez zastanowienie, czy promocja faktycznie jest opłacalna i czy dana rzecz jest potrzebna.

Jak przyjemnie i zdrowo jest w hipermarkecie

Zapraszam Was dziś na wirtualny spacer po hipermarkecie. Tylko po to, by Was przekonać, jakie tu zagrożenia na nas czekają. Skuteczne odchudzanie? Hipermarket szybko wybije je nam z głowy. Sam widzę, jak to na mnie działa. Pełno kolorowych opakowań. Pełno promocji. Może choć jeden batonik? Przecież to nic wielkiego. No tak, ale jeden batonik się nie opłaca. Promocja obejmuje 10 sztuk. Wrzucamy do koszyka 10 batoników. Skoro już kupione, to i zjeść trzeba będzie wszystkie.
Co widzimy nieopodal? Piwo. Wiemy, że od piwa rośnie brzuch. Spora porcja węglowodanów plus alkohol robi swoje. No, ale jedno piwo po pracy człowiek może czasem wypić. Hm. Promocja jest na całą zgrzewkę. No to ładujemy zgrzewkę do koszyka.
Poświęcono już sporo uwagi problemowi rozmieszczenia towarów w takich placówkach. Mówiąc w skrócie chodzi o to, by idąc po towar pierwszej potrzeby, czyli chleb, przejść obok możliwie największej ilości stoisk z kolorowymi opakowaniami. Chleb jest zawsze w odległym rogu.
Jesteśmy więźniami przyzwyczajeń. Większość moich znajomych nie rozumie czemu chleba nie jem. Niby czemu mam go jeść? Jest drogi i niezdrowy. Nadmiar białej mąki tuczy nas równie skutecznie, jak słodycze. My jednak uparcie pchamy nasz koszyk w kierunku „świeżego pieczywa”. Nikt z nas nie zastanawia się nad tym, że ten chlebek z hipermarketu to już nawet nie mąka. To znany nam skądinąd materiał budowlany – gips. Mamusia kupuje bagietkę i już za chwilę maluch w wózeczku napycha sobie buzię gipsem. Skuteczne odchudzanie? Nie! Tu się zaczyna skuteczne tuczenie. Sprytne zapychanie jelit, podstawa przyszłych nowotworów, chorób stawów i masy innych problemów. Idźmy jednak dalej. Przecież spacer po hipermarkecie jest taki przyjemny.
Do chlebka przydałyby się parówki lub inna wędlina. Naiwny jest ten, kto myśli, że znajdzie tam prawdziwe mięso. Dobrze jeśli będą to odpady rzeźnicze, zmielone kości i skóry. Naprawdę nie jest to najgorszy scenariusz. Zwykle dla zachowania norm zawartości białka dodaje się też soi. O tej największej truciźnie współczesności pisałem już tak dużo, że nie będę się powtarzał. Dbający o nas producent dorzuca jeszcze dawkę konserwantów. Trochę wody, trochę śmieci i przysmak gotowy. Papier toaletowy w parówkach to doskonałe źródło błonnika. Do koszyka.
Teraz porusza nas sumienie. Jakoś jednak o te zdrowie zadbać trzeba. Więc marsz na stoisko z warzywami. Takie ładne dojrzałe. Tak dobrze spryskane chemikaliami. Na pewno przydadzą się w naszej kuchni. Więc wrzucamy je do koszyka.

Przerażona prababcia

Mógłbym przedłużać tę opowieść i opisywać Wam podobnie sporo innych towarów. Myślę, że to niepotrzebne. Tyle na dziś nam wystarczy. Nie chcę przez to odradzać Wam zakupów w hipermarketach lub wchodzić w spór między dużymi sieciami a małymi sklepikami. Te małe osiedlowe rzadko są pod tym względem lepsze. Towar mają ten sam, tylko ceny wyższe. Nawet wolę, jeśli muszę, kupić jajka w hipermarkecie niż w małym sklepiku, bo mam większe szanse, że kupię świeże. Duża rotacja ludzi i towaru w tym wypadku przemawia na korzyść hipermarketów.
Pragnę raczej uświadomić Wam zagrożenia związane z promocjami i sztucznym towarem, który zamiast być jedzeniem jedynie je imituje. Modne ostatnio staje się powiedzenie „Nie jedz niczego, czego Twoja prababcia nie rozpoznałaby jako jedzenie”. Chyba nawet powstała książka pod takim tytułem. Czy zdajecie sobie sprawę co by się stało, gdyby Wasza prababcia utknęła w hipermarkecie? Dajmy na to, że przypadkiem ją tam zamknięto, a potem nastąpiło po sobie kilka dni wolnych od pracy. Wiem, że w hipermarkecie to mało prawdopodobne, ale mimo to zastanówmy się nad taką sytuacją. Można domniemywać, że gdyby siedziała tam zbyt długo między tymi półkami pełnymi towarów – umarłaby z głodu. To tylko my widzimy jedzenie tam, gdzie go nie ma. Nasze dzieci na śniadanie zjadają batonik zapijany coca-colą. Co będzie dalej?
Pamiętam czas, gdy nagle otwarły się granice i zarzucono nas tonami przetworzonej żywności. Myśmy pławili się w dobrobycie, jedli i tyli na potęgę. To prawda, że w PRL mało było mięsa, masła i innych towarów. Jednak mięso wtedy było mięsem, a masło masłem. Mięso, które prawie jest mięsem robi…
Chcesz się skutecznie odchudzać i być zdrowym? Moja rada jest prosta. Szukaj pokarmów jak najmniej przetworzonych. Staraj się kupować mięso zamiast wędlin, choć i ono jest dalekie od doskonałości. Jedz masło zamiast miksów. Uwierz mi też na słowo. Kiedyś dr Lutz napisał słynną książkę, która takie oburzenie wywołała w świecie medycznym, „Nie samym chlebem człowiek żyje”. Dziś mogę dodać – gipsem też nie!

piątek, 5 czerwca 2015

Chcesz się odchudzać? Połknij tasiemca…

„Są granice…” – gdy zawodzi literacki talent

Długo zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób odnieść się do problemu, który jest tematem tego artykułu. Przyznam wprost, że po przejrzeniu doniesień traktujących o opisywanej sprawie byłem mocno zbulwersowany. Dużo rzeczy już w życiu widziałem. Poznałem wiele sposobów, którymi ludzie niszczą sobie zdrowie. Znam co najmniej kilkadziesiąt tzw. diet będących wprost zagrożeniem dla zdrowia, a czasem nawet życia. Wszystko to jednak jest niczym w porównaniu z tym, o czym teraz będzie mowa.
Zazwyczaj traktuję wszelkie zagrożenia związane z nierozsądnym odchudzaniem z pewną dozą ironii. Czasem wprost prowokuję, choć w intencji nie tyle do sporów ze zwolennikami nieracjonalnych sposobów na odchudzanie, co bardziej w celu skłonienia ich oraz wszystkich innych do krytycznego myślenia. Do wykazania minimum zdrowego rozsądku. Do większej troski o swoje zdrowie. Teraz i za kilkadziesiąt lat.
W tym wypadku zwykła, jak mi się nieskromnie wydaje, lekkość pióra (może klawiatury?) uparcie mnie zawodzi. Nie potrafię w tym miejscu kpić, czy pozwolić sobie na pewną dopuszczalną dozę złośliwości. Wszak kto będzie kpił z ofiar wojen czy głodu? Kto pozwoli sobie na ironię wobec ciężko chorych? Jak mówił pamiętnego dnia pewien znany generał „Są granice, których przekroczyć nie może nikt…”. Właśnie dotarłem do takiej granicy. Jednak wielu już ją przekroczyło…

Tabletki z tasiemcem – jawne zagrożenie zdrowia

Cóż mamy myśleć o osobie decydującej się na połknięcie larwy tasiemca? Świadomie i dobrowolnie. Tylko po to, by szybko schudnąć. Co właściwie się z nami dzieje? To już nie jest problem dietetyczny. Tu już nie chodzi o dyskusję typu, czy zdrowiej będzie funkcjonować na pokarmach zwierzęcych czy roślinnych. Rzecz nie rozbija się o to ile można jeść poszczególnych kwasów tłuszczowych, ani węglowodanów.
Nieraz wskazywałem na sprzeczność wyników badań, na zaniedbania prowadzących je naukowców, czy też błędne interpretacje autorów piszących swoje artykuły na podstawie owych badań. Możemy dyskutować, możemy się kłócić, ale w tym wypadku chyba każdy komu zostało choć trochę zdrowego rozsądku musi mi przyznać rację. Nawet wegetarianie, z którymi zazwyczaj nie udaje mi się znaleźć nawet wspólnej płaszczyzny do dyskusji. Myślę, że i oni w tym wypadku staną po mojej stronie.
To już nie jest problem dietetyczny. To sprawa dla socjologów i psychologów. Bowiem o ile promując poszczególne diety zwykle usiłuje się przekonać odbiorców nie tylko o ich skuteczności w utracie zbędnych kilogramów, ale i o dobroczynnym wpływie na zdrowie. Wprawdzie zapewnienia te są wyssane z palca w wielu wypadkach, to jednak są! Przecież twórca wprost nie napisze, że jego dieta szkodzi zdrowiu. W przypadku tabletek z tasiemcem nikt nawet nie próbuje odwoływać się do argumentacji zdrowotnej i udawać, że pragnie dobra klientów.
Oznacza to, że osoby sięgające po takie rozwiązanie świadomie niszczą swoje zdrowie. Narażają się na wielkie niebezpieczeństwo. Tu już wprost należy powiedzieć o skłonnościach samobójczych. Stąd moja sugestia, by sprawą zainteresowali się psychologowie. Być może powinna znaleźć się również w polu uwagi prokuratorów!

Nieracjonalne odchudzanie jako problem społeczny

Zacznijmy jednak od drugiego końca. Co się z nami dzieje? Czy przypadkiempresja związana z odchudzaniem nie jest wprost wynikiem manipulacji społeczeństwem? Czy już nie poszliśmy za daleko? Mam wrażenie, że granice przekroczono już dawno. Sam nie mam nic przeciwko odchudzaniu. Odpowiednio dobranej diecie, uprawianiu sportu, czy wreszcie niektórym sprawdzonym preparatom wspomagającym odchudzanie. Sam promuję taki styl życia. Pod warunkiem, że oparty jest na racjonalnym podejściu, na dbałości o ostateczny efekt zdrowotny, a nie na opcji „byle szybciej i byle jak”. Już dawno odrzuciłem bzdury na temat liczenia kalorii czy wskaźniki typu BMI. Nie wytrzymują racjonalnej krytyki i nie na tym polega zdrowe odchudzanie.
Tym razem nie o to chodzi. Problemem jest to, iż presja ta zaczęła wywoływać społeczne patologie. Pierwszym objawem było pojawienie się wiele lat temu wychudzonych modelek i wypromowanie ich na wzór kobiecej urody. O podłożu tego trendu wolę za dużo nie pisać. Komu podobało się upodabnianie kobiet do sylwetki nieletnich chłopców? To zostawiam Waszej domyślności.
Ten trend zaraził tysiące nastolatek i wywołał plagę anoreksji i bulimii. Znowu doszło do odchudzania ponad rozsądną miarę poprzez głodzenie się i systematyczne niszczenie sobie zdrowia. Trzeba zaznaczyć od razu – anoreksja jest chorobą śmiertelną! To nie żart. Co z tego, gdy w sieci ciągle pełno stron tzw. motylków, wprost promujących anoreksję. Pojawiają się głosy domagające się zakazu takich publikacji. Sprawa jest trudna bowiem niełatwo znaleźć granicę pomiędzy wolnością słowa a propagowaniem niebezpiecznych treści.

wtorek, 2 czerwca 2015

Cholesterol – wróg publiczny nr 1

Historia nie tyle wzruszająca, co prawdziwa

W swoim życiu przechodziłem różne fazy i przeróżne fascynacje. Chyba jak każdy. W dziedzinie żywienia moje poglądy stopniowo się zmieniały. Nigdy nie miałem problemów z nadmiarem zbędnych kilogramów. Wręcz przeciwnie, a jedną z moich szczególnych trosk było dorzucić sobie kilka dodatkowych kilogramów mięśni. To także wychodziło mi raz lepiej, raz gorzej.
Zawsze ciągnęło mnie szczególnie do mięsa i długo ignorowałem tzw.prozdrowotne zalecenia, jakie padały z ekranów telewizorów i z innych źródeł. Po okresie instynktownego żywienia się tym, co mi po prostu smakowało, przyszedł czas na namysł. Może powinienem bardziej zwrócić uwagę na to co jem? Być może rzeczywiście żywię się niezdrowo? Gdy zmienię swoje nawyki to i pojawią się upragnione kilogramy mięśni i pozostanę zdrowy na długie lata.
Tak zaczął się czas eksperymentów. Pojawiły się w sklepach sojowe zamienniki potraw mięsnych, więc zacząłem je kupować i jeść. Dość szybko całkowicie zdemolowały mi układ trawienia, do którego dotychczas nie miałem żadnych zastrzeżeń. O ile borykałem się z kilkoma innymi chorobami, moja przemiana materii była do tego czasu wzorcowa. Na szczęście szybko porzuciłem soję. Z punktu widzenia posiadanej dziś przez mnie wiedzy, byłem bardziej zagrożony niż się wówczas domyślałem.
Przeszedłem także przez fazę fascynacji teorią o roślinożernej naturze człowieka. Nigdy nie byłem wegetarianinem, bowiem jest to nie tylko sposób żywienia, ale też rodzaj filozofii – zbyt naiwnej by mógł ją przyjąć średnio inteligentny człowiek. Wiem! Za chwilę podniosą się głosy oburzenia. Pozwólcie, że teraz nie będę zagłębiał się w meandry wegetarianizmu. Napisze o tym przy innej okazji.
Dość stwierdzić, że dieta pozbawiona mięsa powodowała u mnie spadek sił witalnych i gorsze samopoczucie psychiczne. Także spadek odporności organizmu. Więc także ją porzuciłem. Trzeci życiowy największy błąd dietetyczny popełniłem wówczas, gdy uwierzyłem w popularny pogląd, iż mięśnie buduje się na dużej ilości węglowodanów. Trzeba też ograniczać tłuszcze nasycone, gdyż są bardzo niezdrowe. Wtedy właśnie pierwszy raz w życiu zaczął mi gwałtownie rosnąć brzuch. Doszło też kilka poważnych schorzeń, których być może mogłem uniknąć. Niska podaż tłuszczu znacznie przyczyniła się do pogorszenia odporności organizmu.

To samo – tylko w makroskali

Moje doświadczenia nie są bynajmniej zjawiskiem odosobnionym. Pokazują fakty, którym ciągle i uparcie się zaprzecza. Można spokojnie ekstrapolować moją historię na szeroko rozumiane doświadczenie społeczne.
Nigdy przenigdy na świecie nie było tyle problemów z nadwagą. Wszystko zaczęło się wraz z rozpowszechnieniem nieszkodliwego pojęcia – dieta! Niegdyś było ono właściwe środowisku medycznemu. Ustalano dietę w celu poprawienia zdrowia pacjenta, czyli taki sposób żywienia, który oznaczał racjonalny dobór pokarmów. Czy zawsze był racjonalny? To już inna sprawa.
Dość powiedzieć, że wraz z coraz większą śmiałością w doborze ubrań, ich skracaniu i odsłanianiu ciała, przyszła moda na diety odchudzające. Moda kompletnie irracjonalna. Stopniowo zmieniał się ideał kobiecej sylwetki. Z pięknych zaokrągleń, niezbyt obwitych ale jednak, zmieniono panie w wygłodzone kije od szczotek. Istnieje nawet dość wiarygodna teoria mówiąca co nieco na temat preferencji seksualnych lansujących takie wzorce projektantów mody. Mówi ona, że kobieta miała przypominać nastoletniego chłopca. Cóż! Może czas powiedzieć prawdę?

Dochodzimy do sedna sprawy – teoria o szkodliwości cholesterolu

Jednak cała sprawa miała drugie dno. Tym dnem było powiązanie polityków USA ze światem biznesu. Właśnie na tym tle narodziła się teoria o szkodliwości cholesterolu. Największe kłamstwo dwudziestego wieku, w który brało i bierze udział wielu: polityków, przemysłowców, lekarzy i dietetyków. Jedni świadomie, a inni nieświadomie. W oparciu o tę teorię ukształtował się swoisty dogmat o zdrowym żywieniu i wybudowano chwiejne piramidy żywieniowe.
Być może uznacie, że macie przed sobą jakąś nową teorię spiskową. Pozwólcie jednak, że wprowadzę Was w kilka istotnych szczegółów.
Bardzo często źródła naukowe i encyklopedyczne posługują się stwierdzeniem „wszystkie badania dowiodły, że…”, albo „udowodniono, że…”. Otóż z przykrością muszę Was poinformować, że takie zwroty sugerujące pewność naukową są zabiegiem erystycznym, czyli w tym wypadku mającym odebrać przeciwnikom możliwość argumentowania poprzez odwołanie się do powszechnie akceptowanego, choć bliżej nieokreślonego autorytetu. Wszystkie badania? To znaczy jakie? Kto je zrobił i kiedy?
Co więcej, chciałbym zauważyć, że mimo, iż teoria ta panuje niepodzielnie przez ponad pół wieku, a osobom usiłującym ją podważać odbierano czasem tytuły naukowe, nie przeprowadzono ani jednego obiektywnego badania, które dałoby wynik potwierdzający. To nie żart! To ponura prawda pokazująca, jak w rzeczywistości dba się o nasze zdrowie.
Dość często fałszowano wyniki badań, gdy nie pasowały do obowiązującego dogmatu. Często sam proces przygotowania badań był dość wątpliwy. By uzyskać potwierdzanie teorii, że ograniczenie tłuszczów zwierzęcych poprawia stan zdrowia, dodawano do diety grup kontrolnych tłuszcze typu trans, co oczywiście pogarszało ich stan zdrowia i grupa niskotłuszczowa wypadała lepiej. Nie udowodniono nigdzie, że tzw. zły cholesterol LDL wywołuje problemy sercowe.
Prowadzone niezależne badania i metaanalizy, których podjęli się bardziej krytycznie myślący naukowcy(Aleksander, Coleen, Cushing i inni), pokazały, że spożycie protein i tłuszczów zwierzęcych nie stanowi zagrożenia dla zdrowia, lecz jego warunek. Tak, związek podwyższonego cholesterolu z chorobami serca jest dość znaczny. Tyle, że nie wywołuje go spożycie tłuszczu, lecz leki obniżające poziom cholesterolu!
Wspomniałem już o polityce i biznesie. Skąd ten cały bałagan? Ano zawsze chodziło tylko o jedno. O większą sprzedaż olejów roślinnych i margaryny. Również o intratne pozbycie się z magazynów odpadów sojowych. Po co wyrzucać, gdy można sprzedać! Trzeba tylko zbudować wielki gmach kłamstwa. Szybko zaczną go wspierać nie tylko ci przekupieni, ale wszyscy dbający w dobrej wierze o ludzkie zdrowie.