piątek, 29 maja 2015

Zależności między odchudzaniem a stresem cz. 2

Pomiary, jak źródło stresu

Wiadomo, że nasz proces odchudzania powinien być monitorowany. Chcemy przecież wiedzieć czy to co robimy daje jakieś efekty, czy nie. Temu celowi służą różne mniej lub bardziej obiektywne narzędzia. Waga, lustro, metr krawiecki i wreszcie fałdomierz lub coś czym możemy go zastąpić (suwmiarka, cyrkiel).
Waga jest w tym wypadku najbardziej subiektywna. Ogólna masa ciała to nie to samo co poziom tkanki tłuszczowej. Wyjaśniałem już w wielu innych artykułach dlaczego tak jest i dlaczego wskaźnik BMI jest tylko medialną bzdurą. Trzeba więc do jej wskazań podchodzić ze sporym dystansem. Niekiedy zaraz po przejściu na dietę dochodzi do pewnych dziwnych wahań wagi ciała.
Lustro także jest dość nieobiektywne. Zwykle sami siebie widzimy inaczej niż widzą nas inni. Nie da się też ukryć, że najczęściej postrzegamy się gorzej. Gdy ktoś staje przed lustrem z nastawieniem: „Lustereczko powiedz przecie, kto jest największym tłuściochem na świcie?” – to zobaczy to co podpowiada mu własna niska samoocena swojej sylwetki. Samokrytyka jest konieczna, bez niej nigdy nie zaczęlibyśmy pracować nad sobą. Jednak za daleko posunięta krytyka może nam skutecznie uniemożliwić odchudzanie, gdyż będzie tylko i wyłącznie kolejnym źródłem stresu.
Metr i fałdomierz są dużo bardziej obiektywne. Przy czym ten ostatni najbardziej, bowiem nim mierzymy realny poziom tkanki tłuszczowej. Pomiar obwodów również nie mówi nam wprost, czy przybyło mięśni, zebrało się wody, czy wreszcie zwiększyła się ilość tkanki tłuszczowej. Podobnie będzie w odwrotnej sytuacji. Gdy obwód jest mniejszy, nie wiemy czego naprawdę ubyło. Wprawdzie częściowo powie nam to fakt, czy np. dana kończyna jest bardziej jędrna i twarda, ale moje doświadczenia pokazują, że większość pań ma problem w rozróżnieniu u siebie tkanek mięśni i tłuszczu. Przynajmniej początkowo.
Przy takich pomiarach mamy niestety skłonność do fałszowania wyników. Jedni dla poprawienia sobie nastroju będą tak manipulować przyrządami, by pokazały bardziej pożądany pomiar, a inni wręcz przeciwnie. Sam chyba należę do tej pierwszej grupy. Nam zależy z jednej strony na uniknięciu stresu, ale z drugiej na poznaniu obiektywnej prawdy. Pierwsza rzecz, o którą warto zadbać to to, by pomiary wykonywała inna osoba. Bliska nam i życzliwa, ale jednocześnie szczera.
Po drugie – nie przesadzajmy z pomiarami. Nasze ciało nie zmieni się z dnia na dzień. Robienie pomiarów częściej niż raz na dwa tygodnie będzie wytwarzało tylko niepotrzebne napięcie i w rzeczywistości hamowało proces odchudzania.

Tuż przed menstruacją…

Dość często nasz rozum i wiedza pozostaje w sprzeczności z emocjami. Widać to szczególnie u niektórych pań podejmujących odchudzanie. Większość z nich wie, że tuż przed menstruacją zbiera się więcej wody w dolnych partiach brzucha, co sprawia, iż jego rozmiar nieco się powiększa. Mimo tej wiedzy wpadają w panikę, że o to znowu są „grube”.
W tej sytuacji wiedząc, że jest to nagromadzona woda, panie przestają niemal zupełnie pić w nadziei, że w ten sposób pozbędą się problemu. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Brak płynów sprawia, że organizm tym bardziej stara się gromadzić wodę. Może to również skutkować wysuszaniem mazi stawowej. Dodatkowo trzeba pamiętać, że jest to ten moment, gdy organizm potrzebuje więcej wody ze względu na nadchodzącą utratę krwi.
To kolejny niepotrzebny stan napięcia psychicznego i fizjologicznego, które można sobie zafundować niejako na życzenie. Warto o tym pamiętać i nie wpadać bez powodu w panikę. W procesie racjonalnego odchudzania mamy współpracować ze swoim ciałem, a nie działać przeciw niemu.

Docinki i pouczenia jako źródło stresu

Przekonałem się, że dla wielu osób problemem w utrzymaniu diety są interakcje społeczne. Mówiąc wprost i może trochę złośliwie, ludzie lubią się wymądrzać. Każdy wie wszystko na każdy temat i stara się dać temu upust. Najczęściej im ktoś wie w rzeczywistości mniej, tym bardziej lubi pouczać innych. Zwłaszcza tych, którzy robią coś inaczej niż większość.
Niestety na krytykę tego co jemy i czego nie jemy jesteśmy narażeni zarówno w pracy, szkole (uczelni), jak i w domu. Problemem może stać się nawet zwykłe wyjście do restauracji. Co zamówić, by nie było to sprzeczne z dietą?
Zwykle największe zdziwienie budzi unikanie „zdrowych” pokarmów, czyli chleba i ryżu, czy też płatków śniadaniowych. Zamiast tego krytykowana osoba zjada sporo „niezdrowych” rzeczy, od mięsa począwszy, a na maśle czy smalcu skończywszy. Ludzie poddani wieloletniej presji pseudo-prozdrowotnej, będą się czuli zobowiązani zwrócić nam uwagę. Robią to oczywiście w trosce o nasze zdrowie!
Niekiedy słyszę nawet pytanie, czy jestem na diecie Kwaśniewskiego. Przyznaję, że dość często nie chce mi się tłumaczyć różnic. Zresztą nie to jest przedmiotem tych rozważań. Dość stwierdzić, że takie nieustanne uwagi mogą nam nie tylko popsuć apetyt. Dla niektórych osób mogą stanowić poważny problem emocjonalny.
Czy można jakoś zmniejszyć poziom stresu z tym związany? Myślę, że do pewnego stopnia tak. O tym już wkrótce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz